czwartek, 10 grudnia 2015

Piaski Pustyni - Ocean

-A więc, droga Ameile, nie wiesz, co masz tu robić. A ja mam pomysł. Ponieważ jesteś przywódczynią wioski, powinnaś się zająć swoim klanem. Król chce mieć informacje o wszystkich miastach na terenie królestwa. Wyślę list o wybraniu nowej przywódczyni. - szara papuga na ramieniu Sorai machnęła kilka razy skrzydłami i dalej słuchała jej słów. - Pytałaś też, co się stało z twoją matką. Ta papuga należała do niej. To Nordeye - teraz jest twoja.
-Ale jak mama zginęła?
-Nie jestem co do tego pewna, ale prawdopodobnie została zamordowana.
-Co? Przez kogo... Dlaczego? Miała jakichś wrogów? Jestem w niebezpieczeństwie?
-Cóż, miała wielu przeciwników. Jedni kłócili się z nią o władzę w klanie, jak choćby twój wujek Emil i ta jego żonka Jasmine. Walczyła też z klanem, co mówimy na nich Myszy Pustyni. Oficjalna nazwa to Ki'Merowie.
-Ale co, jeśli mnie zaatakują?
-Nie ośmielą się wejść na teren Eifei. Tu jesteś bezpieczna.
Nagle wbiegł służący i zawołał:
-Myszy Pustyni atakują!
Zanim Sorai wybiegła, poprawiła siwe włosy i mruknęła pod nosem:
-Cóż za ironia losu.

Eifeię otaczał tłum ludzi. Wszyscy byli niscy i mieli zamaskowane twarze. Kilka domów płonęło. Ameile wspięła się na najwyższy dom w środku miasta i strzelała z łuku. Idrisowi już skończyły się strzały, więc podkradał się do wrogów i zabijał ich małym sztyletem. Jedna z dziewczyn, o czarnych włosach, rzucała małymi fiolkami w przeciwników, wtedy pojawiał się fioletowy płomień i każdy uciekał od tego miejsca. Sorai zręcznie wymachiwała długim kijem.
Po długim czasie walki, gdy słońce chowało się za horyzontem, wrogowie przedarli się przez linię obrony. Czarnowłosa dziewczyna od płomieni jakimś cudem pojawiła się obok Ami i krzyknęła ,,Amen Renkhal Sivr Teon!". Przez chwilę nic się nie działo. Potem daleko na niebie pojawił się jasny kształt w kolorze liliowym. Przybliżał się coraz bardziej. Wylądował na dachu i pochylił głowę. Czarnowłosa skinieniem dłoni rozkazała Ameile i stojącemu obok Idrisowi wsiąść na smoka - bo też był to smok. Oszołomiona Ami nie miała nic innego do wyboru. Usiadła na siodle z czarnej skóry, trzymała się Idrisa z całej siły. Ta od fiolek wsiadła smokowi na szyję pokrytą czarnymi łuskami, spod których wydobywało się jasne liliowe światło, i pofrunęli w ciemność. Ami poczuła, że zaraz zemdleje. Tuż przed tym zauważyła, że dziewczyna przed nią ma suknię rozdartą na plecach. Na gładkiej skórze wytatuowane było imię: Bloirana.

Obudziło ją słońce. Ale jak jasne! Jaśniejsze, niż w Machet-Tessa. Już chciała zapytać, dlaczego zbliża się do słońca, ale poczuła podmuch wiatru i otworzyła jedno, zdrowe oko. Znajdowała się bardzo wysoko nad jakby błękitną pustynią. Smok teraz był koloru szafirowego.
-Co jest? Gdzie my jesteśmy? Czemu wszystko jest niebieskie?!
Bloirana siedząca przed nią powoli się odwróciła.
-Ocean Błękitny. Największy na Levlelevlelvie. Nie wiedziałaś?
-Ocean?! Co to jest?! Słyszałam takie słowo, ale...
-Czy z tobą jest coś nie tak?!
-Żyłam na ulicy!
-Dobrze, dalej nie pytam.

Kilka dni później, podczas których Ami wcale nie odczuwała żadnych potrzeb (Bloirana wyjaśniła, że sprawia to moc smoka) natrafili na ląd. Bardzo inny od pustyni, którą widzieli całe życie.
-Dlaczego to wszystko jest zielone?!
-Trawa. Nie widziałaś? Nigdy w życiu?
-To bardzo dziwne. Nigdy nie widziałam zielonego piasku!
-To nie piasek.
-Jak to?!
-Dowiesz się, gdy wylądujemy. Ale tam trawa będzie żółta i złota. A drzewa pomarańczowe.
-Nic nie rozumiem...
-Całe życie spędzone albo w brudnym, biednym mieście, albo na pustyni. Współczuję.
-A gdzie właściwie lecimy?
-Do kraju Nayoniki.
-Czemu podróżujemy?
-Jak ci to wytłumaczyć... Istnieje taka jakby grupa. Ta grupa ma za zadanie chronić cię i nie powiem, dlaczego.
-O, smok jest pomarańczowy.
-Świetnie. Dolatujemy.

Pod wieczór byli na miejscu. W ogromnym rzadkim lesie klonowym stało duże miasto. Kremowe mury z czerwonymi wykończeniami otaczały mnóstwo małych domów, sześciokątny plac, większe hale i duży dziedziniec wyłożony jasnymi kamieniami. Na środku w drewnianej fontannie rósł wielki klon. Złota poskręcana kora niemalże promieniała światłem. Z gigantycznej złocistej korony opadały złote pyłki i złociste liście, lądując na kamieniu i w czystej wodzie.
Wylądowali, wzbudzając ogólne zamieszanie. W drzwiach prowadzących do okazałego pałacu pojawiła się postać młodej dziewczyny. Podciągnęła suknię i pobiegła w ich stronę. Prawdopodobnie była to jakaś księżniczka.
-Malier Bloirana! Et se mi kuno!
-Ami, ona mówi żebyście szli za nią. Tu zostaniemy.

ciąg dalszy nastąpi...

KOMUNIKAT: Zachęcam do czytania innego mojego bloga. Będzie można czytać od jutra, utworzę go pewnie dziś. Jutro około osiemnastej podam linka do drugiego bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz