czwartek, 25 lutego 2016

Piaski pustyni - Burza piaskowa, atak latających węży

Oczywiście Ameile nie uwierzyła w to, co powiedziała Gwendolyna, i nadal uważała elfy za legendę. Ale wróćmy do tego, co działo się na statku. Jej pokój nie był jakiś ogromny, ale idealny dla 1 osoby. Podłogę z jasnego drzewna zakrywał puszysty biały dywan. Sufit wspierały 4 kolumny w kątach, każda rzeźbiona na kształt białego drzewa. Z gałęzi zwisały małe, świecące kulki. W pokoju zmieściło się wystarczająco mebli: łóżko z wieloma poduszkami i wygodną kołdrą, szafa na ubrania z białego drewna, takie same półki, stolik, krzesło i szuflady na różne drobiazgi. Naprzeciwko drzwi było duże okno z czystą szybą i białymi półprzezroczystymi zasłonami. Była idealna temperatura, sucho i ciepło. Po zwiedzeniu pokoju wyszła na korytarz i jeszcze raz spojrzała na drzwi. Były całkiem białe. Wisiała na nich tabliczka z napisem ,,Ameile Elizabeth Bloren". Potem odwróciła się i wyszła na pokład oglądać jak płyną.

Rzeka przypominała rzekę tylko kształtem. Prawdopodobnie była zaczarowana, tak jak statek. Jaka rzeka ma wodę, która jest krystalicznie czysta, słona, nie porusza piasku i płyną po niej fale? Piasek wokół nich był też ciekawy. W jednym miejscu przezroczysty, w innym biały, ale w większości kolorowy, złożony z małych, okrągłych kryształków. Statek lekko falował, słońce przygrzewało, wiał lekki wiatr. Było bardzo przyjemnie. Prawie dało się zapomnieć o nadchodzącej bitwie w dalekim kraju atakowanym przez wilki. W porze obiadowej okazało się, że na samym środku statku jest miejsce na ognisko. Gwendolyna, potrafiąca świetnie gotować, przyrządziła pyszny obiad - żeberka w miodzie, sałatka z ogórków kiszonych i pomidorów, spaghetti carbonara i herbatę. Potem trzeba było iść spać,ale nikt nie miał problemów z zaśnięciem. Ktoś grał na harfie, zwykły letni wieczór.
Ameile nagle się obudziła. Było całkiem ciemno, jakby biały pokój zakrywała czarna zasłona. Instynkt jej podpowiadał, że coś zagraża jej bezpieczeństwu, ale postanowiła zignorować przeczucie. Kiedy leżała w łóżku, próbując zasnąć, coś zastukało lekko w szybę. Wstała i wpatrzyła się w okno. Nic nie widziała poza ciemnoczerwonym pasmem na horyzoncie, które mogło być po prostu światłem słońca, ale strasznie ją zaniepokoiło. Postanowiła powiadomić Gwendolynę.
Księżniczka nie spała. Siedziała na fotelu, czyszcząc miecz i wpatrując się w czerwone światło.
-Gwen? - spytała Ami. Gwendolyna podskoczyła i odwróciła się.
-Coś się stało? Też nie możesz spać?
-Obudziłam się bez powodu. Jak chciałam zasnąć, coś zastukało w okno. Wyjrzałam i zobaczyłam to światło. 
-Ciebie też to niepokoi?
-Tak.
-Może zapytamy o to Bloiranę?
-Ona jest z nami? A smok?
-Tak, jest. Smok zmienił formę i udaje sokoła.
-Dobra, chodźmy już. To światło mnie przeraża. Boję się.
Wyszły z pokoju i udały się korytarzem naprzód. Na początku było tylko całe mnóstwo drzwi, niekończące się szeregi białych desek ze srebrnymi tabliczkami. Potem drzwi się skończyły. Ami bolały już nogi, gdy zauważyła, że drzwi albo są zniszczone, albo wyrwane albo po prostu była tylko ściana. W ciemnych pokojach nic nie było widać. Po długim czasie dotarły na koniec korytarza. W ścianie była tylko ciemna dziura z kamienia zakryta półprzezroczystą fioletową zasłoną. Weszły do środka.
Bloirana medytowała na fioletowej poduszce obszytej złotymi nićmi. Duży sokół siedział na patyku i zaskrzeczał na ich widok. Bloirana otworzyła oczy.
-Witajcie. Co u was? Jakiś problem?
-Chciałyśmy spytać cię o dziwne czerwone chmury na horyzoncie. Jest strasznie ciemno, środek nocy, a tamte chmury są jasne. 
Bloirana wyjrzała przez okno.
-Macie na myśli te wielkie szare chmury jakieś 2 kilometry od nas? Nie, nie wiem co to.
-Nie wie... Jakie 2 kilometry?!
-Wyjrzyj.
Rzeczywiście. Ogromny szary kształt był niedaleko i powoli posuwał się w ich stronę. 
-Pomocy! Ratujcie mnie! - pisnęła Ameile. Obie odwróciły się w jej stronę. Była tak przerażona, że nie mogła się ruszyć. - to burza piaskowa!
-Jaka burza piaskowa? Nic nam nie będzie. To magiczny statek. 
-Będzie! Czuję, że coś złego się stanie!
-Prawdę mówiąc, ja też. Zawołam Neithana, specjalistę od burz piaskowych. Chodź za mną. - powiedziała Gwendolyna.
-Ok.
Gdy Gwen rozmawiała z Neithanem, Ameile postanowiła wyjść na pokład.
-Hej, gdzie idziesz? - zatrzymał ją Erin (przyjaciel Gwen).
-Na zewnątrz. Jest burza piaskowa. Sama nie wiem, czemu tam idę.
-Stój, to niebezpieczne.
-Muszę tam iść! 
-Nie możesz!
-Pójdę! - wybiegła po schodach na pokład, a Erin za nią. Stanęła na środku i wstrzymała oddech. Zdążyła tylko krzyknąć, zanim pierwszy skrzydlaty wąż zanurkował w jej stronę.

Idris nie mógł spokojnie spać. Co chwilę się budził. W końcu dał za wygraną, wstał i chciał wyjrzeć przez okno, ale usłyszał krzyk Ami. Popędził na zewnątrz.
Dziewczyna walczyła sztyletem, odganiając się od dziwnych latających stworzeń. Miały ciało węża i brązowe skrzydła nietoperza, tylko trochę większe. Ciągle syczały i otwierały pyski pełne ostrych zębów. Wokół statku szalała burza piaskowa. Kolorowe odłamki przesłaniały wszystko, ale skądś brało się światło i nie było ciemno. Nie mogły trafić w statek, ale pojedyncze ostrze kawałki kryształów spadały w stronę podłogi. Obok Ami walczył Erin, przyjaciel Gwendolyny. Zadawał ciosy krótkim, cienkim mieczem, zgrabnie unikając węży. Ameile też dobrze się broniła, ale nagle jeden z węży bardzo szybko przefrunął, mocno uderzył Erina, ugryzł go i został przepołowiony przez Ami. Erin zachwiał się i upadł. Chwilę później na pokładzie zaroiło się od wojowników. Zabili wszystkie węże. Piasek opadł z powrotem i okazało się, że już jest ranek. Gwendolyna siedziała obok Erina, który leżał na ziemi i nie mógł się poruszać.
-Co mu jest?!
-Cicho. On umiera. - Po twarzy dziewczyny spływały łzy.

Tak więc ostatnimi słowami wojownika Erina były ,,Nie możesz". Pojawił się problem, jak go pochować. Wtedy Ami przyłożyła mu dłoń do czoła i wyszeptała coś. Rozsypał się w złoty pył, który rozwiał się po pustyni.
Nikt się nie odezwał. Gwen patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Potem poszła do swojego pokoju.

ciąg dalszy nastąpi...

sobota, 6 lutego 2016

Lodowa potęga -

Kolejne wieści o Iserze pojawiły się po miesiącu. W tym czasie Remilla urosła o 3 centymetry i miała dłuższe włosy, Shuan też urósł, a Amelmeran był coraz bardziej zmartwiony. Pewnego dnia do namiotu Runa wbiegła jak strzała, od razu wykrzykując to co miała do powiedzenia.
-Mów wolniej, nie rozumiem cię. I nie po koziemu. - spokojnie odezwał się Amel. Runa prychnęła i powtórzyła:
-Isera się budzi, ale jest śmiertelnie chora. Uratować ją można tylko wysyłając ją do pewnego szpitala...
-Gdzie?! Mów szybko! Moja biedna...
-Ten szpital jest bardzo daleko. Jesteśmy w kraju Lenderme. Wyleczyć ją mogą tylko lekarze z Aenelii. Czyli daleko. Wyruszamy dziś wieczorem.
-Po pierwsze: nie aż tak, przejedziemy tylko przez Minnoe i Fennel Tou. Mam nadzieję, że przeżyje te 2 tygodnie. Po drugie: jak to ,,wyruszamy"?
-Jadę z wami! Rinar te...
-Kto to Rinar?
-Mój kolega. No więc on też jedzie, a jak nie wrócę, przywódczynią będzie moja siostra.
-Masz siostrę?
-Ellę, siostrę bliźniaczkę.
-Jeszcze jej nie widziałem.
-To dziwne. Może widziałeś i pomyliłeś ze mną. Wzajemnie zastępujemy się i nikt nie wie, że mam siostrę. Nikomu nie mów.
-Idę się pakować. Dopilnuj, żeby Isera przeżyła.
-Dobra...

Shuan słysząc to wszystko od razu poleciał schować do plecaka wszystkie swoje rzeczy. Nie miał ich za dużo, więc wziął tylko kilka książek i jedzenie. Potem do plecaka Remilli włożył: notatnik, zeszyt, kredki, ołówek, Reię (harfę Remilli) i jej mały szkicownik. Na chwilę go otworzył akurat na swoim własnym portrecie. Zaczerwienił się, schował go do plecaka i poszedł szukać przyjaciółki, która znów łaziła po wiosce. Znalazł ją na jakimś placu zabaw i odprowadził do domu.

Kozocentaury nie używają środków transportu, ale miały kilka rydwanów. Jeden ciągnął Rinar, jechał nim Amel trzymający Iserę, która obudziła się, ale była osłabiona i sama nie dała rady jechać. Drugi rydwan ciągnęła Runa. W nim siedzieli Remilla i Shuan.
Nie spodziewali się, że kozocentaury są tak szybkie. Rinar nie biegł zbyt szybko ciągnąc ciężki rydwan z dwoma dorosłymi elfami, ale i tak był szybszy od galopującego konia. Runa nie mogła oderwać wzroku od jego rozwianych czarnych włosów, ale i tak nie wpadła na żadne drzewo ani nie potknęła się. Pędzili, aż krajobraz się zmienił. Zamiast gęstego lasu świerków posypanych śniegiem, biegli przez las liściasty, liści nie widzieli, ale było mniej śniegu. Las nagle skończył się jak ucięty nożem.
-No, teraz ruszamy na południe. Musimy obejść tę równinę. - odezwała się Runa.
-Co?! Musimy pędzić najkrótszą drogą!
-Nie.
-Czemu?!
-To są ruchome piaski.
-Ta, jasne!
-Rzuć tam kamień.
Amel wykonał jej polecenie. Gdy kamień dotknął ziemi, od razu się w niej zanurzył.
-Masz rację, idziemy dookoła.

Rinar, Runa, Ellen
ciąg dalszy nastąpi...

wtorek, 2 lutego 2016

Piaski Pustyni - Podróż przez pustynię

-Matko boska! Gwen, ile jeszcze mamy iść?! - niecierpliwiła się Ameile. Kilka dni wcześniej wyruszyli pomóc wojskom królowej Laury. Na początku wędrówki zeszli do podziemnego korytarza i nadal w nim byli.
-Rozumiem, że tęsknisz za świeżym powietrzem, ale nikt nie może się dowiedzieć. Nasz wróg ma szpiegów wszędzie.
-A skąd niby wiesz?!
-Wiem.
-Też jesteś szpiegiem?!
-Dziewczynko, nie radzę ze mną zadzierać. Szpieg to zdrajca, a ja nigdy nikogo nie zdradziłam.
-Czemu mam ci wierzyć?!
-Słowo wojownika jest święte. Nie wrzeszcz, bo się spocisz i przeziębisz. Jeśli tak ci brakuje wolnej przestrzeni, bądź cierpliwa. Korytarz wkrótce się skończy.
-Skąd wiesz?!
-Zmieniła się ziemia, jest bardziej sypka. Zauważyłaś podpórki pod sufitem?
-A czemu się niby kończy?!
-Bo tuneli nie da się drążyć w piasku.
-Jakim piasku?!
-W piasku pustyni.
W oczach Ameile pojawiły się łzy.
-Coś nie tak?
-Złe wspomnienia, to wszystko...
-Będziemy płynąć. Pustynię przecina głęboka rzeka. Legenda głosi, że pojawiła się, gdy woda wypełniła szczelinę w ziemi, gdy uderzył w nią piorun.
-A tak właściwie to skąd pochodzisz?
-Z wielu miejsc. Nikt nie wie. 
-Co ty mówisz?
-Nikt.
-Ale...
-Nikt. Koniec rozmowy.

Dalej szli w milczeniu, gdy rozjaśniło się. Tunel urwał się nagle, kończąc na półce skalnej zawieszonej bardzo wysoko na białej kamiennej ścianie. Daleko w dole rozciągało się wspaniałe morze zmieniające barwy i migoczące w świetle słońca. Przecinała je srebrna wstęga. Raz zawiał wiatr, a błyszcząca chmura wzniosła się w powietrze tworząc setki małych tęcz i opadła dalej.
-Jakie to piękne... - Ameile szczęka opadła.
-Tak, ale po jakimś czasie ci się znudzi. To największa pustynia na tej planecie. Szczęście, że rzeka biegnie niemal w linii prostej, i szybko płynie. Na dole jest gotowy statek. Chodźmy.

Rzeka wypływała z okrągłego tunelu w skale. Gwen nie pozwoliła zaglądać, ale po chwili ze środka wypłynął mały srebrny statek z czarnymi zdobieniami.
-Jak my się tam pomieścimy? - westchnęła Ameile. - jest z nami całe wojsko!
-Przestaniesz wreszcie narzekać? Do środka!
-Jak?
-Tak. - z pokładu wysunęła się srebrna kładka. Ami ruszyła za Gwendolyną i Erinem, za nią Idris, Rioneel, Olmanta i cała reszta.
Gdy stało się na statku, już nie był taki mały. Miał kilka masztów z białymi żaglami. Szeroki na kilkanaście metrów, z tyłu było zejście na dół. Ameile poszła pozwiedzać dół. Gdy zeszła po marmurowych schodach, jej oczom ukazał się długi korytarz z setkami drzwi, każde takie same i na każdym srebrna tabliczka z imieniem i nazwiskiem. Sam ładnie ozdobiony na biało i srebrno korytarz był tak długi, że Ami nie widziała jego końca (jakim cudem to się mieści na jednym małym statku?!). Jedyna magiczna rzecz, z jaką miała do czynienia, to smok Bloirany (a gdzie ona się podziała?), więc nadal nie mogła nic zrozumieć. W Ardebranie nie było żadnej magii. Toteż natychmiast wybiegła na górę i zasypała pytaniami księżniczkę Gwendolynę, która najpierw zganiła ją za tytułowanie, a potem opowiedziała o co chodziło ze statkiem. Oto cała historia:
-Wiele lat temu zza morza przybyły piękne stworzenia zwane elfami. W różnych opowieściach je znajdziesz, a było bardzo wiele ras elfów. Te, o których mówię, to elfy Wysokie. Nie miały nic wspólnego z elfami żywiołów, elfami zwykłymi i elfami cienia, a także tymi związanymi z naturą. Nikt nie wie, skąd przybyły. Wiadomo, że to kraina daleko za morzem,  której nikt nigdy nie znajdzie. One same nie mówią o swojej ojczyźnie, chociaż miło ją wspominają. Są mistrzami sztuki i rzemiosła, a także magii i wszystkiego innego. Tajemnicze, rzadko się pokazują. Najwspanialsze bronie, pojazdy i przedmioty magiczne na świecie są ich dziełem. Statek na którym stoisz jest dziełem zręcznych dłoni Wysokich Elfów.
-Mówisz tak, jakby naprawdę istniały.
Gwen dziwnie spojrzała na dziewczynę.
-Chcesz mi powiedzieć, że nie wierzysz w ich istnienie?
-To tylko legenda.
-Jeśli nazwę cię legendą, to nagle przestaniesz istnieć?
-Co? Ja jestem prawdziwa! A elfy nie.
-W takim razie nie zdziw się, gdy dotrzemy do celu. Idź szukać swojego pokoju.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Lodowa potęga - córka przywódczyni

Isera cały czas leżała w domu uzdrowicielki. Dla Amelmerana, Shuana i Remilli rozbito namiot blisko głównego domu w wiosce, gdzie mieszkała Ellen - matka Runy. Także była kozocentaurem, ale miała ciemnosiwą sierść i ciemnoszare włosy. Miała rogi długości jej ramion i zawiązała na nich kilka wisiorków i naszyjników. W kozich uszach miała kolczyki. Na rękach i nogach nosiła bransolety, co było oznaką przywództwa. Była bardzo podejrzliwa wobec przybyszy, ale przekonała się, że nie mają złych zamiarów. 
Kozocentaury miały mało czasu dla nich, tak więc musieli sobie znajdywać zajęcia sami. Amel całymi dniami zamartwiał się o ukochaną, Shuan i Remilla stale biegali po wiosce z innymi dziećmi.
Pewnego dnia Shuan i Amel zajmowali się ocieplaniem namiotu, a Remi miała trochę czasu tylko dla siebie. Postanowiła więc zajrzeć na mały placyk, na którym jeszcze nie była.
Właściwie była to niewielka przestrzeń między domami a stromą ścianą doliny. Siedziało tam bardzo dużo dzieci i młodzieży w wieku Runy, nic nadzwyczajnego, po prostu bawili się. Runa, nastolatka jeszcze, ciągle biegała wokół nich i, jak zauważyła Remilla, ciągle robiła maślane oczy do jakiegoś chłopaka, czego nikt nie widział. Kilka małych kozocentaurów coś rysowało kredą na kamieniu pokrytym napisami i rysunkami. Inni bawili się w berka lub wspinali po ścianach. Niektórzy rzucali w siebie śnieżkami. Remilla stała za krzakami, więc nikt nie zauważył jej. Nagle rozległ się głośny dźwięk (Runa tłumaczyła, że to wezwanie na obiad). Wszyscy szybko opuścili plac. Ociągali się tylko Runa i ten za którym biegała. Miał czarne włosy do ramion i przenikliwe czarne oczy, a futro też czarne. Właśnie chciał coś powiedzieć do Runy, gdy zauważyli Remillę. Chłopak wytrzeszczył oczy, więc odezwała się Runa:
-Eem, Rinar, to jest Remilla. Remilla, to jest Rinar, mój... hmm, kolega. Poznajcie się. - Ponieważ Rinar skamieniał ze zdziwienia, Runa pośpieszyła z wyjaśnieniami. - Remilla jest elfem, dlatego ma tylko dwie nogi i to nie kozie. Gdy patrolowałam lasy wokół wioski, natrafiłam na nią i trójkę jej przyjaciół. Spokojnie, nic ci nie zrobi... Ojej, musimy iść na obiad! Pa, Rinar! Do zobaczenia! - po tych słowach złapała Remillę za rękę i popędziły do namiotu, w którym Amel i Shuan właśnie jedli rosół. Runa pobiegła do swojego domu.
-Czemu się tak śpieszy? - zdziwił się Shuan.
-Nie mam pojęcia - odparła rozsądnie Remilla.

ciąg dalszy nastąpi...