sobota, 3 września 2016

Coraz bliżej

-Dopłynęliśmy! - czy w tym słowie była radość, czy przerażenie, Ameile nie wiedziała. Nadal miałą w pamięci wydarzenia sprzed dwóch dni. Kilka razy obudziła się z krzykiem zlana zimnym potem, za każdym razem Idris przynosił jej ciastko i wracał do swojego pokoju. Nieco ją rozśmieszyły te ciastka, więc z ponurym uśmiechem zwlokła się z łóżka. Kręciło jej się w głowie, bo w nocy statkiem kołysały fale (taaak, fale w rzece? Cóż, morzem płynęli również). Naciągnęła szlafrok na lekko przybrudzoną piżamę. Nie miała głowy do codziennego wymieniania ubrań na nowe, w końcu wychowała się w biedzie, a tu nagle płynie królewskim statkiem. Przeczesała gęste włosy grzebieniem, przy okazji zauważyła, że lekko pociemniały. Potem zobaczyła w lustrze swoją zmęczoną twarz i łza popłynęła jej po policzku. Poprawiła opaskę na prawym oku, przebrała się, zawiązała sandały i wyszła na pokład. Kapitan statku wskazywał na most przed nimi. Był pięknie wyrzeźbiony z marmuru w jelenie i drzewa, konkretnie to klony. Może kiedyś most był biały, ale teraz porosły go ciemne, grube pnącza i jaskrawoczerwone liście. Osobliwa roślina zarosła cały most i wyglądało to, jakby był cały skąpany we krwi. Z lewej strony była brukowana droga ciągnąca się po  horyzont. Z prawej strony mostu ta sama droga, ale krwistoczerwona i porośnięta wielkimi czarno-karmazynowymi kwiatami. Prawdopodobnie była to odnoga innej drogi, ale już od dawna nieistniejącej, prawdopodobnie pokryły ją te same pnącza. Jedynym śladem po rozwidleniu dróg był pęknięty i zarośnięty bluszczem kierunkowskaz z marmuru. Jeden z ludzi Gwendolyny zeskoczył na ziemię, podbiegł do kierunkowskazu i krzyknął:
-W lewo do celu naszej podró... O matko jedyna!!! - po chwili znikł pod pnączami, które błyskawicznie go otoczyły i po chwili nie było go ani przy kierunkowskazie, ani prawdopodobnie na świecie. Po chwili wszystko wyglądało tak jak wcześniej, jedynie kierunkowskaz został ochlapany prawdopodobnie krwią nieszczęsnego marynarza. Ameile stała jak wryta. Krew jej odpłynęła z twarzy.
-Co to... - po tych słowach osunęła się na ziemię. Gwendolyna stała jak słup soli, jej brązowe loki opadły na plecy, a ona sama nie ruszyła się. Nie była osobą, którą coś wyjątkowo szokuje, ale kto z nas zareagowałby spokojem na pożarcie człowieka przez roślinę? No więc stała tak chwilę, potem głęboko odetchnęła kilkanaście razy, i z pozornym spokojem powiedziała, że nie powinni się tu zatrzymywać. Jednak gdy odchodziła do swojego pokoju, spostrzegawczy Idris zobaczył, jak bardzo była przerażona, Jej dłonie drżały, a tunikę, którą miała na sobie ściskała z taką siłą, że lekko ją rozpruła, a skórę na dłoniach poraniła sobie paznokciami do krwi. Idris westchnął i zabrał się za budzenie nieprzytomnej Ameile.

-Aaah! Co to za zielsko?! Amel, Rinar, Shuan, gdzie jesteście?! Moja głowa... 
-Re... Remilla? Wszystko dobrze?
-Tak, oprócz tego, że nie mogę się ruszyć i nic nie widzę...
-Ale żyjesz?
-No chyba tak? Mowię do ciebie!
-Oh. Racja gdzie właściwie jesteś?
-No tutaj, próbuję się ruszyć.
-Poczekaj chwilę...
Nagle wszystko nad Remillą się rozjaśniło i spojrzała na zatroskaną twarz Shuana. Pomógł jej wstać i zorientowała się, że jest w jakiejś jaskini i była przysypana kamieniami. Nadal nie wiedziała, co się dzieje, ale po chwili zobaczyła trochę futra na podłodze (czy w jaskini jest podłoga?) i zrozumiała. Wilki. Jednak w powietrzu unosił się słodki, kuszący zapach jakichś kwiatów. Gdzie są Amel i Rinar?! I... I co zrobili z Iserą?! Cała obolała, stała na twardej kamiennej podłodze i próbowała poskładać kawałki wspomnień, ale nic to nie dało. Może Shuan coś pamięta?
-Słuchaj, co się stało? Gdzie reszta?
-Nie mam pojęcia... Obudziłem się tutaj kilka minut temu. Słyszałem wycie wilków. Na początku był tu jakiś, ale nie wiem, gdzie poszedł. Może pojawi się kolejny? Chyba nas tu tak nie zostawią... - w tym momencie zza sterty kamieni wyłonił się nikt inny, tylko Runa! Żywa Runa! Remilla zdążyła ją polubić, i wybuchła płaczem ze szczęścia. Chciała podbiec do niej, przytulić, ale dostrzegła za nią wilka. Runa miała smutny wyraz twarzy.
-Oni każą mi powiedzieć wam to, czego sami nie mogą. Rozumiem ich język, jestem w połowie kozą i rozmawiam ze zwierzętami i pół-zwierzętami. Muszę wam przekazać, co macie zrobić... Wy ich nie rozumiecie, ale one rozumieją was. Gdy odciągnęłam wilki od was, na początku chciały mnie zabić, ale jeden z nich, ogromny, szary, powstrzymał je. Jesteście elfami, ich wrogami. Imperium Broeskie chce zapanować nad światem. Nikt nie przejdzie przez te góry. Amel i Rinar żyją, ale są ranni. Trafią do was. Isera żyje... Jednak długo to może nie potrwać, jeśli nie zdobędziemy leku. Stąd nie ma wyjścia...
Wilk puścił Runę, która upadła obok Remilli. Po chwili wprowadzono Amela i Rinara. Żyli, ale nie mieli się najlepiej. Rinar złamał róg. Amel tulił do siebie Iserę, która była niemal biała, a powoli stawała się błękitna. Zmieniała się w lód. Choroba, sybria, zabija właśnie w ten sposób. Isera długo spała, jest bardzo osłabiona. Powoli zmienia się w lód. Gdy cała będzie lodowym posągiem, będzie nie do uratowania. Powoli rozsypie się w pył, który zostanie rozwiany przez wiatr... Czasami szczątki zmarłych na sybrię padają jako śnieg. Gdy śnieg się rozpuści, a woda wsiąknie w ziemię, elfy (i nie tylko) stają się wodą w morzu, rzece, jeziorze, dają życie ludziom, zabierają je (topią), płyną w roślinach, rośliny dają owoce, które jedzą ludzie i zwierzęta. Każdy z nas jest w 0,0000001% elfem. Sybria nie dotyka ludzi na Ziemi, ale jest dla elfów zagrożeniem. Teraz już niewielkim, ale gdy ktoś już ma tą chorobę, nie wróci na Ziemię. Podróż między wymiarami w tym stanie zabija natychmiast.

Remilla siedziała i płakała, patrząc na Iserę, której końcówki palców i włosy były już tylko zamarzniętą wodą. W jaskini było chłodno, co odczuli tylko Rinar i wyczerpana Runa, mimo gęstego futra. Jednak w pewnym momencie gwałtownie się ociepliło. Było ciepło i duszno. To zauważyli wszyscy, a Isera otworzyła oczy i rozejrzała się. Potem znów zasnęła. Usłyszeli wilki.
-Oni umierają... Wilki giną... Powoli zjadani przez rośliny, które nie znają litości... - słowa wypowiedziane przez Iserę natychmiast skłoniły wszystkich do ucieczki. ,,Czy te rośliny są po naszej stronie? Pomagają nam czy same mordują wszystko na swojej drodze?" Remilla znajdzie czas na myślenie zawsze. Wybiegli z jaskini, cudem odnajdując drogę. Wilków już nie było. Ale dokąd uciekać? Te rośliny na pewno nie są dobre... Nie znają litości...

Ameile nie chciała wychodzić na pokład. Przepełnił ją strach przed tymi kwiatami, a w pamięci miała wciąż obraz roślin pożerających biednego marynarza. Podobno miał na imię Irino. Ami siedziała w gabinecie Gwendolyny, która bez przerwy bazgrała coś na papierze, potem go zgniatała i rzucała nim w drzwi. Pozornie ze złości, ale Ami czuła, że była tak przerażona, że cudem jeszcze nie rzuciła się w morze. Więc tak siedziały, gdy drzwi się otworzyły. Wszedł tam generał armii, Wanden.
-Pani, znaleźliśmy... hmm, ludzi na brzegu. Proszą o pomoc. Są na statku. Powoli dopływamy też do jednej z wiosek w Aenelii, Eldeba na wyspie Endre. Przy okazji zauważyłem, że nie mijaliśmy mitycznej Reselceli, wyspy z mitów, która prawdopodobnie nie istnieje. Haha, mit obalony! Nie ma Reselceli!
-Wanden, ale jacy ludzie? Ami, proszę cię, poczekasz na zewnątrz? Mamy coś do omówienia...
-Oczywiście, nie będę wam przeszkadzać. Pójdę do swojego pokoju. - Ameile wyszła z gabinetu i uśmiechnęła się pod nosem. Dobrze wiedziała, że  Gwendolyna coś czuje do generała. Był wysoki, miał ciemne włosy związane w ,,męski koczek" i poczucie humoru. Należał do inteligentnych osób, ale miał obsesję na punkcie sprawdzania, czy coś jest prawdą. Ami widziała, w jaki sposób Gwen patrzy na Wandena. Właściwie to miał on na imię Nardan, ale z nieznanych przyczyn zawsze go nazywano Wanden. Jego siostra Rox była podobno czarodziejką, ale Ami nie miała przyjemności ją poznać. Wzięła książkę i zamierzała ją czytać, ale główny bohater wspomniał coś o jakichś pnących się roślinach i odłożyła ją. Postanowiła coś narysować, ale nie miała za bardzo pomysłu. Porozmawiała chwilę z Idrisem i chciała coś narysować, ale zabrał jej ołówek i z łobuzerskim uśmiechem zawołał:
-Złap mnie, to ci go oddam!

wtorek, 26 lipca 2016

Lodowa Potęga - Tragedia

Równina była naprawdę bardzo rozległa. Jakimś cudem Runa i Rinar potrafili biec cały dzień pełną prędkością bez odpoczynku, ale gdy pod wieczór zatrzymali się w płytkiej jaskini, padli pod ścianą i zasnęli kamiennym snem. Amel rozpalił ogień u wylotu jaskini. Nie była duża, właściwie była tylko wgłębieniem w dużej skale, ciągnącym się na 2 metry długości i tyle samo szerokości. Amelmeran przygotował na kolację gulasz i trzeba było obudzić Runę i Rinara, którzy zjedli trochę gulaszu, wypili kilka butelek wody i znów zasnęli. W końcu dołożono drewna do ogniska i pozostali poszli za ich przykładem. Amel i Shuan czuwali na zmianę, pozwalając innym się wyspać. Przed świtem obudziła się Remilla i pozwoliła bratu i koledze spać, bo ona sama wypoczęła, gdy jechali w rydwanie. Nagle, tuż zanim wzeszło słońce, na niebie zobaczyła piękne kolory, rozbłyskujące i poruszające się tu i tam. Były to odbicia miliardów tańczących elfów; ich dusze, dawno już martwe i zapomniane, ukazały się na niebie w pełni kolorów i światła, witając nowy dzień. Remilla rano nic nie powiedziała przyjaciołom, ale dokładnie opisała zjawisko w notesiku i jeszcze przez wiele lat inspirowała się nim, malując niesamowite obrazy.
Rano wstali, zjedli śniadanie i ruszyli w drogę. Równina skończyła się i teraz szli przez jakieś góry, pełne jaskiń i wąwozów. Tutaj musieli zwolnić, żeby nie spaść z urwiska. Jedynie góry oddzielały ich od kraju, do którego próbowali dotrzeć, jechali dzień i noc. Isera nie spała, jednak widać było, że muszą się pośpieszyć. Gdy zatrzymali się, by odpocząć, Runa nagle poruszyła uszami i zaczęła wsłuchiwać się w ciemność z przerażeniem. Po chwili wszyscy usłyszeli odległe wycie wilków. Nie były to zwykłe wilki; byli to worgeni, rodzaj wilkołaków, które zazwyczaj są zwykłymi wilkami, ale potrafią (choć nie muszą) chodzić na dwóch łapach i zachowywać się jak ludzie. Należeli do Imperium Broeskiego, które próbowało zniszczyć zarówno Frinonę, jak i Aenelię. Stwory te nie znały litości i tylko cud mógł ich uratować. Pozostało tylko mieć nadzieję, że ich nie znajdą.
Worgeni wysłali zwykłe wilki na zwiady, i to one zobaczyły rano przerażoną Runę, szepczącą do reszty, że odciągnie od nich wilki, a oni uciekną. Jak powiedziała, tak zrobiła. Chwilę się wahała, ale kiedy któryś wilk warknął, rzuciła się do ucieczki i popędziła wzdłuż wąwozu, stukając kopytami o kamień. Remilla się popłakała. Nie tylko ona wiedziała, że Runa zginie. Nie miała szans z ogromnymi wilkami, które lepiej od niej znały teren. Słuchając się jej polecenia, szybko ruszyli w stronę równiny rozpościerającej się bardzo niedaleko. Prawie dojechali do końca, gdy usłyszeli krzyk Runy, który szybko ucichł. Wtedy ściana gór nagle się urwała i wylądowali na łące pełnej nieznanych im roślin. Dotarli do Aenelii. Problem w tym, że bez Runy.
Remilla przepłakała całą noc, Rinar był załamany i nic nie mówił. Shuan mówił, że może Runa żyje, ale mówił to bardzo niepewnym tonem. Remilla nie mogła spać, więc ona pilnowała pierwsza obozowiska podczas nocy. Po chwili usłyszała jakiś szelest w krzakach, ale nie zdążyła o tym nikomu powiedzieć, bo nagle otoczyła ją ciemność.

czwartek, 25 lutego 2016

Piaski pustyni - Burza piaskowa, atak latających węży

Oczywiście Ameile nie uwierzyła w to, co powiedziała Gwendolyna, i nadal uważała elfy za legendę. Ale wróćmy do tego, co działo się na statku. Jej pokój nie był jakiś ogromny, ale idealny dla 1 osoby. Podłogę z jasnego drzewna zakrywał puszysty biały dywan. Sufit wspierały 4 kolumny w kątach, każda rzeźbiona na kształt białego drzewa. Z gałęzi zwisały małe, świecące kulki. W pokoju zmieściło się wystarczająco mebli: łóżko z wieloma poduszkami i wygodną kołdrą, szafa na ubrania z białego drewna, takie same półki, stolik, krzesło i szuflady na różne drobiazgi. Naprzeciwko drzwi było duże okno z czystą szybą i białymi półprzezroczystymi zasłonami. Była idealna temperatura, sucho i ciepło. Po zwiedzeniu pokoju wyszła na korytarz i jeszcze raz spojrzała na drzwi. Były całkiem białe. Wisiała na nich tabliczka z napisem ,,Ameile Elizabeth Bloren". Potem odwróciła się i wyszła na pokład oglądać jak płyną.

Rzeka przypominała rzekę tylko kształtem. Prawdopodobnie była zaczarowana, tak jak statek. Jaka rzeka ma wodę, która jest krystalicznie czysta, słona, nie porusza piasku i płyną po niej fale? Piasek wokół nich był też ciekawy. W jednym miejscu przezroczysty, w innym biały, ale w większości kolorowy, złożony z małych, okrągłych kryształków. Statek lekko falował, słońce przygrzewało, wiał lekki wiatr. Było bardzo przyjemnie. Prawie dało się zapomnieć o nadchodzącej bitwie w dalekim kraju atakowanym przez wilki. W porze obiadowej okazało się, że na samym środku statku jest miejsce na ognisko. Gwendolyna, potrafiąca świetnie gotować, przyrządziła pyszny obiad - żeberka w miodzie, sałatka z ogórków kiszonych i pomidorów, spaghetti carbonara i herbatę. Potem trzeba było iść spać,ale nikt nie miał problemów z zaśnięciem. Ktoś grał na harfie, zwykły letni wieczór.
Ameile nagle się obudziła. Było całkiem ciemno, jakby biały pokój zakrywała czarna zasłona. Instynkt jej podpowiadał, że coś zagraża jej bezpieczeństwu, ale postanowiła zignorować przeczucie. Kiedy leżała w łóżku, próbując zasnąć, coś zastukało lekko w szybę. Wstała i wpatrzyła się w okno. Nic nie widziała poza ciemnoczerwonym pasmem na horyzoncie, które mogło być po prostu światłem słońca, ale strasznie ją zaniepokoiło. Postanowiła powiadomić Gwendolynę.
Księżniczka nie spała. Siedziała na fotelu, czyszcząc miecz i wpatrując się w czerwone światło.
-Gwen? - spytała Ami. Gwendolyna podskoczyła i odwróciła się.
-Coś się stało? Też nie możesz spać?
-Obudziłam się bez powodu. Jak chciałam zasnąć, coś zastukało w okno. Wyjrzałam i zobaczyłam to światło. 
-Ciebie też to niepokoi?
-Tak.
-Może zapytamy o to Bloiranę?
-Ona jest z nami? A smok?
-Tak, jest. Smok zmienił formę i udaje sokoła.
-Dobra, chodźmy już. To światło mnie przeraża. Boję się.
Wyszły z pokoju i udały się korytarzem naprzód. Na początku było tylko całe mnóstwo drzwi, niekończące się szeregi białych desek ze srebrnymi tabliczkami. Potem drzwi się skończyły. Ami bolały już nogi, gdy zauważyła, że drzwi albo są zniszczone, albo wyrwane albo po prostu była tylko ściana. W ciemnych pokojach nic nie było widać. Po długim czasie dotarły na koniec korytarza. W ścianie była tylko ciemna dziura z kamienia zakryta półprzezroczystą fioletową zasłoną. Weszły do środka.
Bloirana medytowała na fioletowej poduszce obszytej złotymi nićmi. Duży sokół siedział na patyku i zaskrzeczał na ich widok. Bloirana otworzyła oczy.
-Witajcie. Co u was? Jakiś problem?
-Chciałyśmy spytać cię o dziwne czerwone chmury na horyzoncie. Jest strasznie ciemno, środek nocy, a tamte chmury są jasne. 
Bloirana wyjrzała przez okno.
-Macie na myśli te wielkie szare chmury jakieś 2 kilometry od nas? Nie, nie wiem co to.
-Nie wie... Jakie 2 kilometry?!
-Wyjrzyj.
Rzeczywiście. Ogromny szary kształt był niedaleko i powoli posuwał się w ich stronę. 
-Pomocy! Ratujcie mnie! - pisnęła Ameile. Obie odwróciły się w jej stronę. Była tak przerażona, że nie mogła się ruszyć. - to burza piaskowa!
-Jaka burza piaskowa? Nic nam nie będzie. To magiczny statek. 
-Będzie! Czuję, że coś złego się stanie!
-Prawdę mówiąc, ja też. Zawołam Neithana, specjalistę od burz piaskowych. Chodź za mną. - powiedziała Gwendolyna.
-Ok.
Gdy Gwen rozmawiała z Neithanem, Ameile postanowiła wyjść na pokład.
-Hej, gdzie idziesz? - zatrzymał ją Erin (przyjaciel Gwen).
-Na zewnątrz. Jest burza piaskowa. Sama nie wiem, czemu tam idę.
-Stój, to niebezpieczne.
-Muszę tam iść! 
-Nie możesz!
-Pójdę! - wybiegła po schodach na pokład, a Erin za nią. Stanęła na środku i wstrzymała oddech. Zdążyła tylko krzyknąć, zanim pierwszy skrzydlaty wąż zanurkował w jej stronę.

Idris nie mógł spokojnie spać. Co chwilę się budził. W końcu dał za wygraną, wstał i chciał wyjrzeć przez okno, ale usłyszał krzyk Ami. Popędził na zewnątrz.
Dziewczyna walczyła sztyletem, odganiając się od dziwnych latających stworzeń. Miały ciało węża i brązowe skrzydła nietoperza, tylko trochę większe. Ciągle syczały i otwierały pyski pełne ostrych zębów. Wokół statku szalała burza piaskowa. Kolorowe odłamki przesłaniały wszystko, ale skądś brało się światło i nie było ciemno. Nie mogły trafić w statek, ale pojedyncze ostrze kawałki kryształów spadały w stronę podłogi. Obok Ami walczył Erin, przyjaciel Gwendolyny. Zadawał ciosy krótkim, cienkim mieczem, zgrabnie unikając węży. Ameile też dobrze się broniła, ale nagle jeden z węży bardzo szybko przefrunął, mocno uderzył Erina, ugryzł go i został przepołowiony przez Ami. Erin zachwiał się i upadł. Chwilę później na pokładzie zaroiło się od wojowników. Zabili wszystkie węże. Piasek opadł z powrotem i okazało się, że już jest ranek. Gwendolyna siedziała obok Erina, który leżał na ziemi i nie mógł się poruszać.
-Co mu jest?!
-Cicho. On umiera. - Po twarzy dziewczyny spływały łzy.

Tak więc ostatnimi słowami wojownika Erina były ,,Nie możesz". Pojawił się problem, jak go pochować. Wtedy Ami przyłożyła mu dłoń do czoła i wyszeptała coś. Rozsypał się w złoty pył, który rozwiał się po pustyni.
Nikt się nie odezwał. Gwen patrzyła przed siebie nieobecnym wzrokiem. Potem poszła do swojego pokoju.

ciąg dalszy nastąpi...

sobota, 6 lutego 2016

Lodowa potęga -

Kolejne wieści o Iserze pojawiły się po miesiącu. W tym czasie Remilla urosła o 3 centymetry i miała dłuższe włosy, Shuan też urósł, a Amelmeran był coraz bardziej zmartwiony. Pewnego dnia do namiotu Runa wbiegła jak strzała, od razu wykrzykując to co miała do powiedzenia.
-Mów wolniej, nie rozumiem cię. I nie po koziemu. - spokojnie odezwał się Amel. Runa prychnęła i powtórzyła:
-Isera się budzi, ale jest śmiertelnie chora. Uratować ją można tylko wysyłając ją do pewnego szpitala...
-Gdzie?! Mów szybko! Moja biedna...
-Ten szpital jest bardzo daleko. Jesteśmy w kraju Lenderme. Wyleczyć ją mogą tylko lekarze z Aenelii. Czyli daleko. Wyruszamy dziś wieczorem.
-Po pierwsze: nie aż tak, przejedziemy tylko przez Minnoe i Fennel Tou. Mam nadzieję, że przeżyje te 2 tygodnie. Po drugie: jak to ,,wyruszamy"?
-Jadę z wami! Rinar te...
-Kto to Rinar?
-Mój kolega. No więc on też jedzie, a jak nie wrócę, przywódczynią będzie moja siostra.
-Masz siostrę?
-Ellę, siostrę bliźniaczkę.
-Jeszcze jej nie widziałem.
-To dziwne. Może widziałeś i pomyliłeś ze mną. Wzajemnie zastępujemy się i nikt nie wie, że mam siostrę. Nikomu nie mów.
-Idę się pakować. Dopilnuj, żeby Isera przeżyła.
-Dobra...

Shuan słysząc to wszystko od razu poleciał schować do plecaka wszystkie swoje rzeczy. Nie miał ich za dużo, więc wziął tylko kilka książek i jedzenie. Potem do plecaka Remilli włożył: notatnik, zeszyt, kredki, ołówek, Reię (harfę Remilli) i jej mały szkicownik. Na chwilę go otworzył akurat na swoim własnym portrecie. Zaczerwienił się, schował go do plecaka i poszedł szukać przyjaciółki, która znów łaziła po wiosce. Znalazł ją na jakimś placu zabaw i odprowadził do domu.

Kozocentaury nie używają środków transportu, ale miały kilka rydwanów. Jeden ciągnął Rinar, jechał nim Amel trzymający Iserę, która obudziła się, ale była osłabiona i sama nie dała rady jechać. Drugi rydwan ciągnęła Runa. W nim siedzieli Remilla i Shuan.
Nie spodziewali się, że kozocentaury są tak szybkie. Rinar nie biegł zbyt szybko ciągnąc ciężki rydwan z dwoma dorosłymi elfami, ale i tak był szybszy od galopującego konia. Runa nie mogła oderwać wzroku od jego rozwianych czarnych włosów, ale i tak nie wpadła na żadne drzewo ani nie potknęła się. Pędzili, aż krajobraz się zmienił. Zamiast gęstego lasu świerków posypanych śniegiem, biegli przez las liściasty, liści nie widzieli, ale było mniej śniegu. Las nagle skończył się jak ucięty nożem.
-No, teraz ruszamy na południe. Musimy obejść tę równinę. - odezwała się Runa.
-Co?! Musimy pędzić najkrótszą drogą!
-Nie.
-Czemu?!
-To są ruchome piaski.
-Ta, jasne!
-Rzuć tam kamień.
Amel wykonał jej polecenie. Gdy kamień dotknął ziemi, od razu się w niej zanurzył.
-Masz rację, idziemy dookoła.

Rinar, Runa, Ellen
ciąg dalszy nastąpi...

wtorek, 2 lutego 2016

Piaski Pustyni - Podróż przez pustynię

-Matko boska! Gwen, ile jeszcze mamy iść?! - niecierpliwiła się Ameile. Kilka dni wcześniej wyruszyli pomóc wojskom królowej Laury. Na początku wędrówki zeszli do podziemnego korytarza i nadal w nim byli.
-Rozumiem, że tęsknisz za świeżym powietrzem, ale nikt nie może się dowiedzieć. Nasz wróg ma szpiegów wszędzie.
-A skąd niby wiesz?!
-Wiem.
-Też jesteś szpiegiem?!
-Dziewczynko, nie radzę ze mną zadzierać. Szpieg to zdrajca, a ja nigdy nikogo nie zdradziłam.
-Czemu mam ci wierzyć?!
-Słowo wojownika jest święte. Nie wrzeszcz, bo się spocisz i przeziębisz. Jeśli tak ci brakuje wolnej przestrzeni, bądź cierpliwa. Korytarz wkrótce się skończy.
-Skąd wiesz?!
-Zmieniła się ziemia, jest bardziej sypka. Zauważyłaś podpórki pod sufitem?
-A czemu się niby kończy?!
-Bo tuneli nie da się drążyć w piasku.
-Jakim piasku?!
-W piasku pustyni.
W oczach Ameile pojawiły się łzy.
-Coś nie tak?
-Złe wspomnienia, to wszystko...
-Będziemy płynąć. Pustynię przecina głęboka rzeka. Legenda głosi, że pojawiła się, gdy woda wypełniła szczelinę w ziemi, gdy uderzył w nią piorun.
-A tak właściwie to skąd pochodzisz?
-Z wielu miejsc. Nikt nie wie. 
-Co ty mówisz?
-Nikt.
-Ale...
-Nikt. Koniec rozmowy.

Dalej szli w milczeniu, gdy rozjaśniło się. Tunel urwał się nagle, kończąc na półce skalnej zawieszonej bardzo wysoko na białej kamiennej ścianie. Daleko w dole rozciągało się wspaniałe morze zmieniające barwy i migoczące w świetle słońca. Przecinała je srebrna wstęga. Raz zawiał wiatr, a błyszcząca chmura wzniosła się w powietrze tworząc setki małych tęcz i opadła dalej.
-Jakie to piękne... - Ameile szczęka opadła.
-Tak, ale po jakimś czasie ci się znudzi. To największa pustynia na tej planecie. Szczęście, że rzeka biegnie niemal w linii prostej, i szybko płynie. Na dole jest gotowy statek. Chodźmy.

Rzeka wypływała z okrągłego tunelu w skale. Gwen nie pozwoliła zaglądać, ale po chwili ze środka wypłynął mały srebrny statek z czarnymi zdobieniami.
-Jak my się tam pomieścimy? - westchnęła Ameile. - jest z nami całe wojsko!
-Przestaniesz wreszcie narzekać? Do środka!
-Jak?
-Tak. - z pokładu wysunęła się srebrna kładka. Ami ruszyła za Gwendolyną i Erinem, za nią Idris, Rioneel, Olmanta i cała reszta.
Gdy stało się na statku, już nie był taki mały. Miał kilka masztów z białymi żaglami. Szeroki na kilkanaście metrów, z tyłu było zejście na dół. Ameile poszła pozwiedzać dół. Gdy zeszła po marmurowych schodach, jej oczom ukazał się długi korytarz z setkami drzwi, każde takie same i na każdym srebrna tabliczka z imieniem i nazwiskiem. Sam ładnie ozdobiony na biało i srebrno korytarz był tak długi, że Ami nie widziała jego końca (jakim cudem to się mieści na jednym małym statku?!). Jedyna magiczna rzecz, z jaką miała do czynienia, to smok Bloirany (a gdzie ona się podziała?), więc nadal nie mogła nic zrozumieć. W Ardebranie nie było żadnej magii. Toteż natychmiast wybiegła na górę i zasypała pytaniami księżniczkę Gwendolynę, która najpierw zganiła ją za tytułowanie, a potem opowiedziała o co chodziło ze statkiem. Oto cała historia:
-Wiele lat temu zza morza przybyły piękne stworzenia zwane elfami. W różnych opowieściach je znajdziesz, a było bardzo wiele ras elfów. Te, o których mówię, to elfy Wysokie. Nie miały nic wspólnego z elfami żywiołów, elfami zwykłymi i elfami cienia, a także tymi związanymi z naturą. Nikt nie wie, skąd przybyły. Wiadomo, że to kraina daleko za morzem,  której nikt nigdy nie znajdzie. One same nie mówią o swojej ojczyźnie, chociaż miło ją wspominają. Są mistrzami sztuki i rzemiosła, a także magii i wszystkiego innego. Tajemnicze, rzadko się pokazują. Najwspanialsze bronie, pojazdy i przedmioty magiczne na świecie są ich dziełem. Statek na którym stoisz jest dziełem zręcznych dłoni Wysokich Elfów.
-Mówisz tak, jakby naprawdę istniały.
Gwen dziwnie spojrzała na dziewczynę.
-Chcesz mi powiedzieć, że nie wierzysz w ich istnienie?
-To tylko legenda.
-Jeśli nazwę cię legendą, to nagle przestaniesz istnieć?
-Co? Ja jestem prawdziwa! A elfy nie.
-W takim razie nie zdziw się, gdy dotrzemy do celu. Idź szukać swojego pokoju.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Lodowa potęga - córka przywódczyni

Isera cały czas leżała w domu uzdrowicielki. Dla Amelmerana, Shuana i Remilli rozbito namiot blisko głównego domu w wiosce, gdzie mieszkała Ellen - matka Runy. Także była kozocentaurem, ale miała ciemnosiwą sierść i ciemnoszare włosy. Miała rogi długości jej ramion i zawiązała na nich kilka wisiorków i naszyjników. W kozich uszach miała kolczyki. Na rękach i nogach nosiła bransolety, co było oznaką przywództwa. Była bardzo podejrzliwa wobec przybyszy, ale przekonała się, że nie mają złych zamiarów. 
Kozocentaury miały mało czasu dla nich, tak więc musieli sobie znajdywać zajęcia sami. Amel całymi dniami zamartwiał się o ukochaną, Shuan i Remilla stale biegali po wiosce z innymi dziećmi.
Pewnego dnia Shuan i Amel zajmowali się ocieplaniem namiotu, a Remi miała trochę czasu tylko dla siebie. Postanowiła więc zajrzeć na mały placyk, na którym jeszcze nie była.
Właściwie była to niewielka przestrzeń między domami a stromą ścianą doliny. Siedziało tam bardzo dużo dzieci i młodzieży w wieku Runy, nic nadzwyczajnego, po prostu bawili się. Runa, nastolatka jeszcze, ciągle biegała wokół nich i, jak zauważyła Remilla, ciągle robiła maślane oczy do jakiegoś chłopaka, czego nikt nie widział. Kilka małych kozocentaurów coś rysowało kredą na kamieniu pokrytym napisami i rysunkami. Inni bawili się w berka lub wspinali po ścianach. Niektórzy rzucali w siebie śnieżkami. Remilla stała za krzakami, więc nikt nie zauważył jej. Nagle rozległ się głośny dźwięk (Runa tłumaczyła, że to wezwanie na obiad). Wszyscy szybko opuścili plac. Ociągali się tylko Runa i ten za którym biegała. Miał czarne włosy do ramion i przenikliwe czarne oczy, a futro też czarne. Właśnie chciał coś powiedzieć do Runy, gdy zauważyli Remillę. Chłopak wytrzeszczył oczy, więc odezwała się Runa:
-Eem, Rinar, to jest Remilla. Remilla, to jest Rinar, mój... hmm, kolega. Poznajcie się. - Ponieważ Rinar skamieniał ze zdziwienia, Runa pośpieszyła z wyjaśnieniami. - Remilla jest elfem, dlatego ma tylko dwie nogi i to nie kozie. Gdy patrolowałam lasy wokół wioski, natrafiłam na nią i trójkę jej przyjaciół. Spokojnie, nic ci nie zrobi... Ojej, musimy iść na obiad! Pa, Rinar! Do zobaczenia! - po tych słowach złapała Remillę za rękę i popędziły do namiotu, w którym Amel i Shuan właśnie jedli rosół. Runa pobiegła do swojego domu.
-Czemu się tak śpieszy? - zdziwił się Shuan.
-Nie mam pojęcia - odparła rozsądnie Remilla.

ciąg dalszy nastąpi...

niedziela, 24 stycznia 2016

Piaski Pustyni - Znów pustynia?

Śniadanie podano w sali, w której poprzedniego dnia odbyła się uczta. Ameile siedziała pomiędzy Chiką a Idrisem. Cały czas z błogim uśmiechem na twarzy wpatrywał się w Gwendolynę siedzącą przed nim. Piękna dziewczyna w upięte włosy wplotła srebrne łańcuchy i miała na sobie srebrną tunikę. Zdawała się emanować spokojem. Przy stole obecna była cała rodzina królewska poza Sayato, która odmówiła spożywania pociłku w towarzystwie Gwen. Nałożyła ona na srebrny talerz świeżo wypieczoną kromkę chleba posmarowaną masłem orzechowym. Właśnie piła czarną herbatę z filiżanki pomalowanej w kwiaty. Odstawiła kubek i zabrała się za jedzenie.
Ciszę przerwał król Nariaki. Wstał i powiedział:
-Jako, że mamy liczną i wojowniczą armię, dwa królestwa poprosiły mnie o pomoc w walce. Pierwsze to Frinona, na południowym zachodzie. Drugie to Aenelia na północy. Frinona od dawna walczy z Imperium Broeskim. Aenelia jest potężna, ale oblegają ją gigantyczne wojska. Oba kraje opanowuje mnóstwo wilków mordujących ludność. Frinoną rządzą Ella i Nerfen, a Aenelią królowa Laura i jej córka Rose.
Po sali przeszedł szmer. Chika wyjaśniła Ameile, że chodziło o przepowiednię.
-Tak więc - kontynuował król - musimy tu przegłosować, jak pomóc. Aenelia to potężny kraj, ale jeśli wróg ich pokona, podbije sąsiednie kraje, a potem dotrze do nas. Z kolei Frinona już upada. O, coś tam na dole kartki dopisane... Przepraszam, Frinona JUŻ upadła. No nic, pozostaje nam ruszać do Aenelii. Głosujemy, kiedy, i co zrobimy.
Od razu wstała Gwendolyna.
-Najpierw przegrupujmy wojska i podzielmy je na grupy po kilkadziesiąt osób. Nie można czekać, wyruszymy jutro. Postaramy się poruszać jak najszybciej, ale w ukryciu. Każda z królewskich córek (poza Sayato i trzema najmłodszymi) obejmie władzę nad jedną grupą. Po cichu dostaniemy się do stolicy Aenelii. Tam omówimy dalszy plan. - po tych słowach usiadła z powrotem.
-Gwendolyna jak zawsze przedstawia świetną strategię. Uwaga, koniec posiłku. Czas zająć się wojskiem. Jutro wyruszamy. Ameile, Idris, idziecie z nami, spakujcie się.

Gdy Ami pakowała się, weszła do jej pokoju Sayato.
-Słyszałam, że nadal masz traumę po bury piaskowej. I mam dla ciebie wiadomość. Będziecie iść przez pustynię.

ciąg dalszy nastąpi...